„Alea iacta est”

Andrzej Wlazło
Andrzej Wlazło

Zbliżający się koniec 2019 roku skłania do podsumowywania własnych dokonań w mijającym, już za chwilę, roku. Podsumowania całości dokonań naszego jachtu i jego załóg, w przekroju sezonu żeglarskiego, zapewne podejmie się nieoceniona Danuta Przewoźna, której artykułu szukajcie na stronach internetowych jachtu.

Ja zajmę się „epizodem”, który stał się moim udziałem.

Za zgodą prezesa fundacji Andrzeja Walczaka i kapitana Andrzeja Kwiatkowskiego, na odbycie przeze mnie stażu samodzielnego prowadzenia jachtu, co jest jednym z niezbędnych elementów do starań o uzyskanie stopnia kapitana jachtowego, ten epizod mógł dojść do skutku.

Wróćmy do tytułu tej notatki. Tak właśnie powiedziałem do siebie, stojąc z workiem żeglarskim na kei we Władysławowie ostatniego dnia lipca, patrząc na zacumowaną przy niej „Empatię Polska”.

Ważna decyzja została podjęta nieodwołalnie. Będę dowodził tym jachtem przez najbliższe 10 dni. Cel to bezpiecznie i w terminie doprowadzić jacht do portu w Świnoujściu skąd następne załogi będą żeglować po Bałtyku.
Morze w Ustce

Morze w Ustce
Morze w Ustce

Przed nami rejs na zachód. Ze względu na szczupłość załogi w planie są krótkie przeloty. Na początek Łeba potem Ustka. Strefa „6” otwarta więc „lecimy” do Darłowa. Stąd tylko 56 Nm do Nexo na Bornholmie. Pokusa żeby tam popłynąć duża. Zwłaszcza, że we Władysławowie spotkaliśmy zaprzyjaźnioną „Warszawską Nike”, która wybierała się na wyspę i można powiedzieć, że prawie umówiliśmy się na kolejne spotkanie właśnie w Nexo. Prognozy pogodowe powiedziałbym, że „średnie”. Kierunek wiatru przez pierwsze godziny żeglugi nawet korzystny, ale z jego siłą już słabiutko. Płyniemy powoli ledwo kołysząc się na zanikającej fali. Po jakimś czasie przychodzi totalna cisza. Stoimy w miejscu na płaskiej wodzie. Ach, dlaczego woda w morzu taka zimna? Można by spokojnie popływać wokół jachtu. Korzystamy z braku falowania i przygotowujemy obiad. Po posiłku jak na zamówienie zaczyna się rozwiewać. Zgodnie z zasadą, że po flaucie musi przyjść zmiana. Rzeczywiście po blisko 2 godzinach udawania spławika zaczynamy „jechać” ale ze zmianą planów. Wiatr z N uniemożliwia nawet ostry bejdewind na Bornholm. Halsowanie zajmie niestety zbyt wiele czasu a więc pozostaje nam skierować się na Kołobrzeg.

W czasie żeglugi to wiatr rozdaje karty, ale to skipper podejmuje decyzje. To jest to czego nie da się nauczyć bez odpowiedniej praktyki. Tylko samodzielnie podjęta decyzja (pod czujnym okiem oceniającego mnie doświadczonego kapitana Kwiatkowskiego) oraz późniejsza ocena wyników tych działań (znany schemat ze szkoleń RYA) mogą dać kolejne stopnie doświadczenia.

Dzięki temu, że miałem już okazję kilkukrotnie żeglować na jachcie wiele spraw z jego technicznej strony nie jest mi obcych ale wszystkiego nie zrobię sam.

Dobra załoga sprawi, że pierwsze skipperowanie może być zdecydowanie łatwiejsze. Nadzór nad czynnościami załogi na pokładzie jest prostszy a rejs dla wszystkich staje się przyjemniejszy.

Wracając zaś do nadzoru. Drodzy załoganci nie dziwcie się czasem swoim kapitanom, że bywają zbyt opiekuńczy (żeby nie nazwać tego inaczej tzn. dosadnie). To oni odpowiadają za załogę, powierzony im do prowadzenia jacht, przestrzeganie przepisów regulujących żeglugę, przepisów o ochronie środowiska i innych oraz norm i obyczajów.

Do portu w Kołobrzegu podchodzimy nad ranem następnego dnia. To też dobra praktyka, żeby do nieznanego portu wchodzić przy świetle dziennym (można to sobie próbować zaplanować nawigacyjnie). Marina przyjemna. Miasto także, to przecież uzdrowisko.

Następnego dnia wychodzimy w kierunku Świnoujścia. Piękna pogoda. Wiatr 2-3B. Nie jest on zbyt optymalny ale jak to się mówi: „nie narzekaj na słaby wiatr bo możesz go mieć w nadmiarze”.

Łapiemy spore opóźnienie, które skutkuje tym, że nie zdążymy przejść przez zamykany okresowo dla żeglugi akwen nr 12 i 13. Dodatkowo na północ od nich wyznaczono dwie kolejne strefy niebezpieczne dla żeglugi i rybołówstwa. Wiatr z N wzmaga się i spycha nas w kierunku lądu. Przejście pod strefą nr 12 a lądem staje się więcej niż problematyczne. Rzut oka na terminy ponownego otwarcia zamkniętych stref i wychodzi na to, że będą je otwierać kolejno od najdalej wysuniętej na północ i tak dalej w stronę lądu. Podejmuję decyzję o I refie na genui i wykonaniu zwrotu. Zaczynamy nabierać wysokości. Pełne gwiazd niebo osładza halsowanie.

Rano jesteśmy na tyle daleko od brzegu, że po śniadaniu robimy zwrot i lekkim baksztagiem zaczynamy, niespiesznie, kierować się na podejście do Świnoujścia.

W oddali widoczna sylwetka okrętu wojennego, który przez radio podał komunikat o swojej pozycji, promieniu strefy zagrożenia w związku z prowadzonym strzelaniem. Po kilku minutach widać nad sylwetką rozbłyski. Potem z opóźnieniem dobiegają nas groźne pomruki. Ciekawe doświadczenie. Jesteśmy jednak bezpieczni poza wyznaczonym rejonem. W południe otwiera się dla nas „zielona fala”. Najdalej wysunięta strefa zostaje otwarta. Zdejmujemy ref z przedniego żagla. Uważnie pilnuję prędkości jachtu. „Zegarkowa” robota przynosi efekt. Kolejna strefa a po niej następne otwierają się jak na zamówienie. Krótkotrwała burza z deszczem przynosząca zachodni 6-7B wiatr pozwala nadrobić czas. Późny obiad jemy już w marinie. Mój pierwszy rejs w roli prowadzącego go dobiegł końca. Bezpiecznie i na czas. Do zobaczenia za 2 tygodnie, kiedy to poprowadzę rejs na „Empatii” prawie na tej samej trasie.

O rejsie na trasie Gdynia-Świnoujście właściwie nie ma co opowiadać, ale warto wspomnieć o moim nowym doświadczeniem jakim było dowodzenie jachtem z załogą, w której udział wzięła osoba o znacznym stopniu dysfunkcji narządów ruchu oraz osoba niewidoma. Na szczęście dla mnie znałem te osoby z wspólnego żeglowania na „Empatii” pod okiem kapitana Kwiatkowskiego. Poznałem więc ich możliwości oraz ograniczenia. Teraz to moją rolą było ich właściwe przydzielenie do wacht, określenie zadań i nadzór. W porcie końcowym nie usłyszałem od nich słów krytyki więc mam nadzieję, że rejs ze mną wspominają dobrze.

Na Christanso
Na Christanso

Nie od parady będzie w tym miejscu jeszcze wspomnieć o gwałtownej burzy, która w krótkim okresie czasu doprowadziła do zaistnienia warunków sztormowych pow. 8B, w porywach 9-10B w okolicy Kołobrzegu. Być może niektórzy z czytających ten tekst pamiętają doniesienia medialne o poważnych skutkach, jak to określono, nawałnicy w dniu 28.08.2019 r. właśnie w Kołobrzegu i okolicy. Wiatr i deszcz na lądzie spowodowały wiele szkód, które mogliśmy zobaczyć po wejściu do portu. Nam na szczęście nic się nie stało. Sztormowaliśmy dosłownie kilka mil od brzegu, właściwie na podejściu do portu. Głębokość w tym rejonie oscyluje około 10 m. Sprzyja to gwałtownemu wypiętrzaniu się fali. Fali krótkiej i stromej, ale na szczęście dość regularnej. To ułatwiło sztormowanie. Intensywny deszcz ogranicza widzialność do dosłownie kilkunastu metrów. Czasem nie było widać dziobu jachtu. Za sterem w tych warunkach dzielnie sobie dawał radę nasz kolega Stanisław Fiłonowicz. Byłem cały czas na pokładzie, równie przemoczony jak sternik. Widziałem jak reagował on w tych warunkach. Jak realizował wydawane przez mnie komendy na ster. Jeszcze raz podziękowania Staszku za tamten rejs.

Potem było jeszcze Świnoujście ale odcinek do niego przebyliśmy bez historii.

Poprzedni rejs Władysławowo-Świnoujście zrobiliśmy turystycznie w 10 dni. Teraz na trasę z Gdyni było 8 dni. Udało się po raz kolejny bezpiecznie i na czas.

W Świnoujściu nastąpiła częściowa zmiana załogi i na pokład weszły 3 osoby, które w rejs morski wyruszały po raz pierwszy. Szkolenie z zasad bezpieczeństwa, ratownictwa, ppoż i zasad poruszania się po jachcie oraz obsługi jego urządzeń zajęły wiele czasu. Jest to niezbędne i naprawdę nie jest to czas stracony.

Główny cel rejsu to dopłynąć do Kopenhagi a pierwszy punkt programu to Sassnitz.

Początek łatwy i przyjemny. Piękna pogoda, wiatr W. Nic tylko jechać. Tak jest do zmierzchu kiedy to prędkość wiatru rośnie ale też zaczyna się odkręcać na NW. Niedobrze. Zaczynamy halsowanie. Z jednej strony Rugia z drugiej ruchliwy tor podejściowy do Świnoujścia wymuszają konieczność częstej zmiany halsu. Dwie osoby z nowej części załogi chorują. Wraz z mrokiem niebezpiecznie na pokład wkrada się zniechęcenie do żeglugi. W tych warunkach jedynie zrzucenie żagli i uruchomienie silnika ratują sytuację. Na pokładzie znajduje się załogant z uprawnieniami motorowodnymi, któremu powierzam jacht do prowadzenia. Dla niego dodatkowy staż a dla reszty odpoczynek. Świt zastaje nas w główkach Sassnitz. Port właściwie pusty. Na lądzie spokój i lądowe przyjemności. Po południu port zapełnia się tak, że zaczyna przypominać gwarne mariny śródziemnomorskie. Niemieccy żeglarze zakończyli etap jakichś towarzyskich regat. Wszędzie muzyka, flagi sponsorów, trunki i głośne rozmowy. Myśleliśmy, że czeka nas ciężka noc ale ok. 2300 nastąpiła totalna cisza. Rano wszystkie jachty zniknęły na kolejny etap regat i dlatego załogi się oszczędzały.

Analiza pogodowa, kondycji załogi i jej możliwości prowadzi mnie do zmiany decyzji o trasie rejsu. Nie ma sposobu żeby dotrzeć do Kopenhagi. Z żalem oznajmiam to załodze i proponuję rejs do Ystad. Zapewniam załogę, że ten odcinek będzie dla nich łatwy oraz informuję, że stolicę Danii będą mogli zwiedzić jeśli z Ystad pojadą w krótką zaledwie 1.5 godzinną podróż koleją. Dodatkową atrakcją będzie przejazd mostem na Sundem.

Żegluga rzeczywiście okazała się mało męcząca a obserwowanie klifów Rugii, ze słynnym Półwyspem Jasmund, po wyjściu z Sassnitz dostarczyło dodatkowych atrakcji. Do mariny w Ystad wchodzimy około 1000. Gładko cumujemy.
Ulubiona księgarnia Wallandera

Ulubiona księgarnia Wallandera
Ulubiona księgarnia Wallandera

W bosmanacie dwie urocze dziewczyny sprawnie załatwiają sprawy portowe. Po spóźnionym śniadaniu wycieczka do miasta, które jest związane z postacią komisarza Kurta Wallandera z powieści kryminalnych Henninga Mankella. Śladami Kurta można podążać przy pomocy przewodnika dostępnego w informacji turystycznej naprzeciwko stacji kolejowej. Centrum miasta jest bardzo blisko mariny. Nasze „pokładowe” rowery dodatkowo takie eskapady ułatwiają. Staszek Fiłonowicz, który ma problemy z poruszaniem się korzysta z jednego z nich i razem z kapitanem Kwiatkowskim jadą na zwiedzanie. Wieczorem prognozy oraz rzeczywiste warunki nie wróżą nic dobrego na następny dzień. Rano podejmuję decyzję, że zostajemy w Ystad jeszcze przez dobę a załodze proponuję wycieczkę do Kopenhagi. Pociągi odjeżdżają co godzinę więc z transportem nie ma problemu. Chętne 4 osoby szybko się organizują i wyjeżdżają. Wiatr się wzmaga, widać frontowe chmury. Będzie się działo. Dobrze, że stoimy w porcie. W basenie praktycznie brak zafalowania ale wiatr gra na takielunku swoje wysokie „C”. Co chwila rozlega się z przyrządów alarm wiatrowy. Sygnalizuje prędkość wiatru powyżej 30 węzłów. Cieszę się w duchu, że podjąłem decyzję pozostania.

Wieczorem, zadowolona z wycieczki, wraca załoga. Kolacja i spać. Następnego dnia „odjazd” o świcie.

Rejs pomiędzy Ystad a Tejn na Bornholmie właściwie bez historii. Może za wyjątkiem niezapomnianych spotkań z promami do i z Rønne. Na mapie naniesiona jest linia opisana jako „express ferry” ale żeby w rzeczywistości prom „latał” z prędkością blisko 40 węzłów? Po prostu szok. Punkt na horyzoncie w ciągu kilku minut rośnie przy Twojej burcie do rozmiaru ponad 100 metrowego statku. Trzeba się pilnować.
Urocze Tejn

Urocze Tejn
Urocze Tejn

Mijamy północno-zachodni przylądek Bornholmu idąc w baksztagu przy wietrze ok. 6B, przechodzimy w półwiatr i osłonięci lądem od falowania gnamy jak szaleni. Przed wejściem zrzucamy żagle i szykujemy się do podejścia do kei. Wchodzimy longside zadziwiająco sprawnie ale znajdujący się na miejscu wyspiarze informują, że jest to miejsce przeznaczone dla ich statku ”Peter”. Kurde, mógłby się „on” zdecydować gdzie cumuje gdyż rok temu stał w Gudhjem (to też Bornholm) i zajmował naprawdę dużo miejsca utrudniając jachtom wejście za wrota sztormowe. Ok, z „tubylcami” raczej się nie dyskutuje więc szukamy innego miejsca. Nowe miejsce jest fatalnie położone. Silny odpychający wiatr nie ułatwia zadania. Robię jedno kółko w ciasnym porcie i stwierdzam, że początkująca załoga nie poradzi sobie z cumowaniem. Przekazuję ster Andrzejowi Kwiatkowskiemu i ruszam na dziób sprawdzić przygotowania, objaśniam planowany manewr i lecę na rufę. Tu wszystko jest w porządku ale Staszek nie dociągnie jachtu do kei. Krzyczę na dziób: rzuć, wybierz, zaknaguj. To samo na rufę. Na brzegu na desancie jest już Piotr, który został po poprzednim podejściu. Wyskakuję do niego i razem dociągamy jacht do kei. Załodze na dziobie nie idzie to sprawnie. Nie są doświadczeni gdyż płyną pierwszy raz. Do tej pory nie było problemów ale i warunki cumowania były lżejsze. Nerwy na jachcie i na lądzie sięgają zenitu. Krzyk demobilizuje ale nie da się inaczej bo wiatr nie pozwala mówić szeptem. Po krótkiej walce jednak stajemy bezpiecznie.

Atmosfera na jachcie stała się jednak wyraźnie napięta. Andrzej Kwiatkowski dzieli się ze mną cenną uwagą, że jedynie szczera, swobodna i wzajemna wymiana zdań na temat dotychczasowej żeglugi a zwłaszcza ostatnich wydarzeń oczyści atmosferę. Po kolacji jest idealny moment. Uwagi, żale, wnioski. Rzeczywiście każdy ma coś do powiedzenia. Emocje znajdują ujście. Wymiana poglądów powoduje, że wzajemnie zdobywamy nowe doświadczenie. To bardzo wiele znaczy.

Rano proponuję wycieczkę na ruiny zamku Hammershus, którego sylwetkę obserwowaliśmy poprzedniego dnia zbliżając się do wyspy. Tuż obok portu znajduje się przystanek skąd autobus dowozi chętnych do samego zamku. Dwoje załogantów wybiera komunikację zbiorową a dwóch rowery. Sieć ścieżek rowerowych na Bornholmie jest legendarna i nie dziwię się, że chcą się z tym zapoznać. Po kilku godzinach wracają z eskapady zadowoleni.
Na Christanso

Następnego dnia płyniemy na Christiansø. Kto był ten wie, że warto tam być i pozwiedzać. Kto nie był ten powinien, jeśli tylko będzie okazja, odwiedzić to miejsce. Uroczy zakątek.

Kalendarz rejsu jest jednak nieubłagany pora obrać kierunek na południe, do Polski. Wiatr na początek 4B, po kilku godzinach 5 do 6B a Witowo Radio w prognozie ostrzega przed wiatrem z kierunków zmiennych z cyklonalną charakterystyką. Płyniemy wzdłuż Bornholmu i udaje się przez telefon odebrać mapę synoptyczną z widocznym ośrodkiem niżowym, który będzie przemieszczał się wzdłuż polskiego wybrzeża. Według prognoz okno pogodowe w rejonie Ustki, do której zmierzamy, zamknie się około 1200 następnego dnia. Dodatkowym utrudnieniem staje się „słynna” strefa 6, którą z kolei zamkną o 0600. Niestety już teraz wiem, że będziemy musieli ją opłynąć.

W nocy warunki pogodowe pogarszają się. Wiatr zaczyna wiać, delikatnie mówiąc, w „buzię”. Komenda „żagle w dół, silnik pół naprzód”, przecież trzeba zdążyć. Zaczyna padać deszcz i spada widzialność. Jesteśmy na granicy Ławicy Słupskiej. Jak to mówią: „na skos i już” i tylko ta „przeklęta” strefa! W strefie dwa czasem trzy echa AIS identyfikujące okręty marynarki RP. Potem okręty znikają z ekranu komputera. Wyłączyli transpondery, ale wiem, że tam są.

O godzinie 0800 jesteśmy przy strefie i zaczynamy płynąć wzdłuż jej granicy w odległości kabla może dwóch. Biorę poprawkę na ewentualną niedoskonałość mapy i możliwy błąd GPS. Do najdalej wysuniętego na NE rogu strefy jeszcze kawałek. Pokusa żeby chociaż trochę sobie skrócić drogę mija równie szybko jak szybko w pobliżu pojawia się jednostka wojenna. Oddajemy jej salut banderą. Okręt szybko odpływa w kierunku, w którym i my płyniemy. Nie odpływa jednak daleko. W odległości może 2 lub 2,5 Nm zatrzymuje się i właściwie nie zmienia pozycji. Kontroluję naszą pozycję i kurs na mapie. Jest dobrze więc o co chodzi? Traktuje nas jako element swojego szkolenia? Po dotarciu do okrętu okazuje się, że stoi on dokładnie na pozycji rogu strefy. Wiedział, że nas kusi skrót. Jasnowidz czy co?

Zwrot w kierunku Ustki. Zostało 12 Nm. Barometr pokazuje coraz szybszy spadek ciśnienia atmosferycznego. Lekko zwiększamy obroty silnika i cały czas kontrola kursu, żeby nie wpłynąć w strefę leżącą po prawej. Na szczęście przestaje padać. Przez lornetkę widzę już latarnię morską w Ustce na lewo od wejścia. Wiatr powoli cichnie, ustaje falowanie. Chyba dogoniło nas oko niżu. Jest 1115. Woda robi się prawie płaska. Kładkę zamyka się w Ustce o pełnej godzinie a otwiera dla żeglugi 25 minut po pełnej. Na horyzoncie od zachodu zaczyna być dobrze widoczny wał chmur frontowych. Szybko się przemieszcza. Trzeba uciekać. Konsultuję z Andrzejem Kwiatkowskim możliwość zwiększenia obrotów silnika. Jest już ich sporo ale Andrzej mówi, że na taki krótki odcinek można jeszcze je zwiększyć. Daje nam to dodatkowego „kopa”.

Przez radio kontaktuję się z kapitanatem informując o zamiarze wejścia do portu przed zamknięciem kładki. Wiedzą, że uciekamy przed burzą, ale czas biegnie nieubłaganie. Operator kładki ma swój rozkład. Trzeba liczyć na to, że może chociaż jego zegarek się opóźnia. Wjeżdżamy w główki portu 2 minuty przed czasem. Mijamy stanowisko operatora kładki, krótkie pozdrowienie ręką i za nami rozlega się dźwięk sygnalizacji pracy kładki. Po chwili cumujemy na rzece przy kei miejskiej po wschodniej stronie portu. Jeszcze obiad, pakowanie się i wręczenie opinii. Koniec rejsu. Na zewnątrz już pada i silnie wieje. Wiatr wpycha wodę w górę rzeki i falowanie w porcie jest coraz większe. Na morzu jest jeszcze gorzej. Jak dobrze było wchodzić do portu zaledwie 2 godziny wcześniej. Zdążyliśmy o włos.

Pragnę podziękować uczestnikom 3 rejsów, które miałem przyjemność prowadzić:

– rejs Władysławowo-Świnoujście: Danucie, Andrzejowi, Zdzisławowi, Piotrowi.

– rejs Gdynia-Świnoujście: Joannie, Halinie, Wojciechowi (którzy pomogli mi w etapie do Łeby), Andrzejowi, Stanisławowi, Waldemarowi oraz Piotrowi, który dołączył do załogi w Ustce i który twierdził, że on „żadnej złej pogody koło Kołobrzegu nie widział”.

– rejs Świnoujście-Sassnitz-Ystad-Tejn-Christiansø-Ustka: Barbarze, Andrzejowi, Zbigniewowi, Jackowi, Stanisławowi oraz Piotrowi, dzięki któremu rolowanie genui przy 25 węzłach wiatru i silnym przechyle jachtu było spektaklem z cyklu „człowiek i morze”.

Dziękuję wymienionemu w tym artykule (również wyżej jako członek załogi) Andrzejowi Kwiatkowskiemu, którego spokojne i merytoryczne uwagi na temat podejmowanych przeze mnie działań pozwoliły mi na doskonalenie rzemiosła.

Dziękuję prezesowi Fundacji za wiarę, że podołam obowiązkom kapitańskim.

Z żeglarskim pozdrowieniem,

JSM Andrzej Wlazło

łac. kości zostały rzucone