„Wreszcie, technicznie rzecz biorąc, na wodzie”
Aktualnie jacht „Empatia Polska” płynie kursem na północ zmierzając na bardzo urokliwą wysepkę Christianso, położoną kilkanaście mil na wschód od wyspy Bornholm (pozycję jachtu możecie śledzić w zakładce Jacht/Gdzie jesteśmy).
Wyjątkowo nie sprzyjająca wiosenna pogoda (czy ktoś pamięta ostatnie majowe opady śniegu i obrazki z mola w Sopocie w telewizji ?) nie sprzyjała wykonaniu prac bosmańskich na jachcie ale w końcu się udało. Wcześniejsze anonse o zerwaniu z tradycją rozpoczynania sezonu na „Empatii” w maju okazały się tylko przysłowiową „kaczką dziennikarską”. Wodowanie odbyło się bez problemów. Podobnie jak i taklowanie grota i bezana. Taklowanie przednich żagli to już inna historia, którą napisała niefrasobliwość osoby opisującej worki z żaglami po ich zimowym czyszczeniu.
Dzień 20 maja obudził nas lekkim wschodnim wiatrem i o dziwo, silnie grzejącym słońcem. Ponieważ prognoza zapowiadała wzrost siły wiatru trzeba się było spieszyć. Do pracy stanął osobiście kapitan Andrzej Kwiatkowski i ja. Towarzyszący nam Stanisław Fiłonowicz natomiast zajął się zakupami potrzebnych drobnych „szpejów” żeglarskich.
Żagiel z worka z napisem „genua” na pokład i ciężka praca przy wprowadzaniu lik liny żagla do lik szpary na forsztagu, a potem mozolna praca na kabestanie przy podnoszeniu i …. żagiel okazuje się być za mały. To fok, którego w „pralni” włożyli do innego worka. Dodatkowo fał owijając się wokół sztagu blokuje możliwość jego opuszczenia. Nic nie odda słów jakie cisnęły się na usta.
Pomińmy szczegóły i wyrazy. Dość, że fok pojechał w dół, został przepięty na sztag, pojechał w górę a potem po zrolowaniu pozwolił o sobie zapomnieć. Genua była dla nas bardziej przyjazna. Potem jeszcze wiele pracy przy poprawianiu mocowania kół ratunkowych i pławek świetlnych, przy talii grota, przy obciągaczu bomu, przy … , itd. Na koniec jeszcze próba generatora prądu, który po zimowaniu musi trochę popracować i tu jak to mówią „klops”. Start przebiega normalnie ale po chwili generator się zatrzymuje. Na wyświetlaczu kod błędu, że brak jest przepływu wody chłodzącej.
Nieoceniony serwis jachtu w osobie Bartka Muży demontuje obudowę pompy wodnej i naszym oczom ukazuje się to co zostało z gumowego wirnika pompy, czyli nic.
Zamówienie nowego w sobotnie późne popołudnie jest niemożliwe. Do listy rzeczy do wykonania w poniedziałek dopisana zostaje nowa, kolejna pozycja.
Następnego dnia do załogi dołącza Łukasz Zaleszczuk. Można było wyjść w morze na dodatkowe próby silnika wraz z zespołem napędowym oraz sprawdzić prawidłowość takielunku. Pierwszy etap rejsu technicznego to Gdynia.
Rejs przez zatokę przy pięknej pogodzie przebiegł bez zakłóceń. Marina powitała nas naszym wolnym stałym miejscem przy Nabrzeżu Młodych Żeglarzy. Poczuliśmy się znów „młodzi” choć de facto od poprzedniego postoju w tym miejscu minęło prawie 8 miesięcy. Po zacumowaniu, kapitan dał załodze czas wolny do poniedziałku godzina 8 rano, kiedy to na jacht miał wejść pan Ryszard do montażu dodatkowej koi.
Opis dnia przy kei właściwie mija się z celem. Tankowanie wody i paliwa. Ształowanie dostarczonych na jacht produktów spożywczych. Drobne prace bosmańskie. Po prostu proza przed poezją rejsu.
Na jacht zawitał też prezes Fundacji Andrzej Walczak, który umówiony był na ważne spotkanie w Gdyni w sprawach dotyczących nowego jachtu, o którym możecie przeczytać na stronie internetowej naszego jachtu (w zakładce Fundacja/Niezwykły jacht). Po tym spotkaniu prezes przedstawił stan zaawansowania projektu. Potem jeszcze była długa i owocna dyskusja o szczegółach technicznych młodszej siostry „Empatii”. Trochę cierpliwości. Będzie fajnie.
Kolejnym etapem rejsu technicznego miało być przejście trasy Gdynia-Ustka. Wyszliśmy we wtorek przed południem. Prognozy wiatrowe przewidywały właściwie każdy kierunek za wyjątkiem tego jaki jest niezbędny na rejs wokół Półwyspu. Już przy Helu wiatr w związku z odchodzącym niżem był wyjątkowo niekorzystny. Musieliśmy nabrać tzw. wysokości zanim obraliśmy kurs na zachód.
W czasie żeglugi urządzenia nawigacyjne, lokalizacyjne i łącznościowe oraz oczywiście oświetlenie i szczególnie „ulubiony”
przez sterników autopilot zasilane są z akumulatorów. Obciążenie ich przez podzespoły jest zmienne ale nie aż tak żeby zaobserwować na woltomierzu znaczące spadki napięcia. Coś poza naszą kontrolą „zżerało” prąd. Brak możliwości uruchomienia generatora dla ratowania sytuacji zdecydował o przymusowym wejściu do Władysławowa dla dokonania diagnozy usterki.
Do uśpionego portu wchodzimy o brzasku ok. 4 rano. Krótki sen bo z samego rana na pokład wchodzi elektryk. Najpierw jak u lekarza pytania o zaobserwowane przez nas objawy potem kontrola obwodów. Wreszcie jest winowajca. Poluzowana śruba mocująca przewód tzw. masy w zespole przełączników. Po ponownym włączeniu przetwornika zasilania wskazówka pokazuje prawidłowe napięcie ładowania akumulatorów a później ich napięcie do pracy. Możemy ruszać dalej.
Bez zbędnej zwłoki wychodzimy w środę ok. 15.00. Wiemy, że czeka nas mozolne halsowanie na zachód. Nikt nie przypuszczał jednak, że do Ustki wejdziemy dopiero po 33 godzinach żeglugi walcząc z przeciwnym wiatrem o każdą milę odległości.
Wejście do portu bez nabieżnika. Zastępują go specyficznie umiejscowione wewnętrzne główki falochronu oraz latarnia morska. Za kolejnym zielonym światłem zmiana kursu w prawo. Płyńcie lekko po skosie zostawiając statek SAR po prawej burcie. Ostry kurs w prawo zostawcie dla rybaków do ich nowego basenu. Potem tylko znalezienie miejsca do cumowania i po wszystkim. Czas wreszcie spać.
Wracając zaś do wirnika pompy to dzięki przesyłce kurierskiej, która złapała nas w Ustce, element ten po zamontowaniu pozwolił „odzyskać” generator prądu.
Zaplanowany rejs był prawdziwie techniczny a ujawnione i usunięte usterki poprawią jakość i bezpieczeństwo żeglugi.
Z żeglarskim pozdrowieniem,
Andrzej Wlazło